O co chodzi?
Pierwsza to tworzenie i realizacja strategii traktowane jako 2 oddzielne działania.
Z moich obserwacji wynika, że nawet jak firma się wzięła za przygotowanie strategii, to niestety nieraz powstaje z niej „pułkownik”.
„ Strategia? Jest! Mamy! Tam stoi!”
I o ile brzmi to śmiesznie, to dla biznesu może się to skończyć tragicznie.
Nie mówiąc o przepalaniu pieniędzy na zrobienie strategii. I to nawet nie kwot wydanych na konsultantów, tylko policzonych jako czas zaangażowania osób najwyższego szczebla w firmie, które są na ogół najwyżej wynagradzane (a których często się nie liczy).
Chyba, że w ogóle ich się nie angażuje. Bo po co…?
Prezes sam wymyśli jak ma być!
Z takimi przypadkami też się nieraz spotkałem.
Przypomina mi to planowanie wakacji w dużej rodzinie, gdzie rodzic bez jakiegokolwiek porozumienia decyduje gdzie i jak rodzina pojedzie, i co będzie robić.
Przy czym wakacje się skończą w 2 tygodnie. A biznes? Mam nadzieję, że nie…
Cytat pochodzi od autorów słynnej „Strategii Błękitnego Oceanu” i jest oparty na ich badaniach.
Co o tym myślicie?